wtorek, 9 listopada 2010

a milion things to be.


sobotnie przedpołudnie spędziłyśmy na poszukiwaniu butów. zamiast których znalazłyśmy nogi. i antykwariat, z którego po dłuższym buszowaniu wynurzyłam się z panem garcią marquezem na jedną nogą i paniem garcią lorcą na drugą. a nasze poszukiwania przerwała siesta. po niej udało się dorwać kalosze. na szczęście, bo w asturii najwyraźniej rozpoczęła się pora deszczowa. mokro i brr.
a sobotni wieczór zakończyła ogólnosłowiańska integracja. z której wyszło, że najlepiej mają słowacy, bo świetnie się rozumieją zarówno z polakami, jak z czechami. a my z czechami trochę słabiej. dziwności.

you can do it today.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz