Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zeświata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zeświata. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 kwietnia 2012

i long for a spark, for a light.


barcelona ulubiona.
napad nostalgii hiszpańskiej mam. oglądam zdjęcia i wspominam.

light all my lights.

poniedziałek, 27 lutego 2012

better than i ever even knew.


londyn, sierpień '11.

trochę nie-wiadomo-co. słońce się wychyla i chowa. śnieg popaduje. tu coś zaczyna się kleić, tam jak-nie-było-tak-nie-ma. i nowosemestralny przypływ chęci. do jak najszybszego uchwycenia, zanim odleci.

go play a video game.

czwartek, 5 stycznia 2012

and at once i knew...


lagos de covadonga, listopad '10. urywało głowy, o dachówkach nie wspominając. okoliczne drzewa wszystkie lekko pochylone.
dziś wietrznie. wiecznie wietrznie, taka myśl w mojej głowie wciąż. 2012 ciekawą pogodową mieszankę serwuje. w poniedziałek była wiosna, do dziś aura przeszła w zgoła listopadową. nie przechodząc po drodze przez lato ani zimę.

holocene.

wtorek, 11 października 2011

blow bubbles with their gum.


wro wczoraj z zo. pod dziekanatem trochę. a potem już część turystyczno-towarzysko-rozrywkowa. czyli mosty, krasnale, sushi z widokiem na jatki i dobra kawa w jeszcze lepszym towarzystwie. i obsługa mleczarni walcząca o głośniki, czyli tiersen versus regina. dobry dzień.

us.

piątek, 7 października 2011

spin me around again.


angielski letni deszcz. z sierpnia jeszcze.
a tymczasem nadeszła pora chłodów i deszczy. dni z dnia na dzień krótszych. herbat jedna po drugiej. i tak do wiosny.

hide.

wtorek, 4 października 2011

walking downtown gave me cold cold fingers.


rok temu. dokładnie. była hiszpania. były długie wieczory. dużo słońca. snucie się po uliczkach oviedo. zaglądanie przez okna do sklepów ze starociami na calle mon.
i, zupełnie przypadkiem, był johnny flynn. tak jak dziś.
warship.

sobota, 1 października 2011

never quite sure who is who.


londyńska oxford street, sierpniem.
a teraz nowe nadchodzi.

get around the wind.

piątek, 23 września 2011

beautiful outside.


tak działa bankomat. z chwilowego wypadu do wro. kolejny wkrótce.

light outside.

sobota, 26 marca 2011

this time i'm not joking.


warszawa sierpniowa post-beirutowa. teraz tam biało ponoć. u nas nie. jeszcze?


need something to mend me.

poniedziałek, 21 marca 2011

take the long road.


wspomnienia barcelońskiej beztroski.

'nie, nie umiałbym na to odpowiedzieć, toteż spytałem ojca, co to właściwie znaczy "odejść do wieczności". czy jest to połączenie z bogiem? i gdzie jest to miejsce, które nazywamy wiecznością? nad nami, tam w górze? czy raczej na dole? a może po prostu gdzieś wokół nas jest ta wieczność, tylko że nie widzimy jej, tak samo jak nie widzimy powietrza, które nas otacza i którym, nawet o tym nie myśląc, oddychamy?'
(paweł huelle - opowiadania na czas przeprowadzki)

and walk it.

niedziela, 27 lutego 2011

i wszystko proste tak.


tydzień tam. piękny czas. piękni ludzie. spokój absolutny. niebo.

w zachwycie.

poniedziałek, 14 lutego 2011

as constant as the northern star.


wspomnienia hiszpańskie.

'lubię, jak ktoś się do mnie śmieje. dla mnie to tak, jakbym siedział na słońcu.'
(edward stachura - płynięcie czasu)

case of you.

czwartek, 10 lutego 2011

nothing in our way.


z cyklu wywoływanie słońca: ze wspomnień włoskich. i jeszcze:

'nigdy się chyba tak jak należy nad tym nie zastanawiałem: nad płynięciem czasu. dwadzieścia pięć lat temu na przykład nie było mnie zupełnie. nie istniałem. może istniałem w czyimś marzeniu, to może być możliwe i to jest strasznie miła dla mnie myśl. strasznie pięknie mnie ta myśl obezwładniła, że może istniałem w czyjejś tam głowie marzącej, dwadzieścia pięć lat temu, kiedy mnie jeszcze nie było, kiedy fotografii mojej nie było, kiedy mnie jeszcze żadne oko nie widziało ani żadna woda nie odbiła. to jest dla mnie strasznie piękna myśl i kołysząca.'
(edward stachura - płynięcie czasu)

everybody here wants you.

środa, 19 stycznia 2011

gimme a lousy dime.


'jelly roll przy fortepianie, z braku lepszej perkusji delikatnie zaznaczał sobie rytm nogą; jelly roll mógł śpiewać mamie's blues, kołysząc się na boki, z oczami utkwionymi w reliefy na suficie czy też w muchę spacerującą tam i na powrót, a może to była plama, która pojawiała się i znikała w oczach jelly rolla. 2:19 done took my baby away... babs wsiadała już w życiu do tylu pociagów, lubiła jeździć, jeśli w końcu podróży ktoś na nią czekał, jeżeli ronald obejmował ją wpół tak czule, jak w tej chwili, wrysowując w jej skórę muzykę 2:17 will bring her back some day, oczywiście innego dnia jakiś inny pociąg przywiezie ją z powrotem, ale nie wiadomo, czy jelly roll będzie na tym peronie, przy tym fortepianie, o tej porze, gdy śpiewał bluesy mamie desdume, deszcz o pierwszej w nocy spadający za oknem paryskiej facjatki, mokre nogi i kurwa mrucząca if you can't give a dollar, gimme a lousy dime, babs mówiła takie rzeczy w cincinnati, wszystkie kobiety od czasu do czasu mówiły takie rzeczy w różnych miejscach, nawet w królewskich łożach, babs miała specjalne wyobrażenie na temat królewskiego łoża, w każdym razie jakaś kobieta musiała powiedzieć: if you can't give me a milion, gimme a lousy grand, wszystko jest kwestią proporcji, ale dlaczego fortepian jelli rolla tak smutno brzmi, jak ten deszcz, który jego, guya, obudził, a magę doprowadził do łez. a wonga z kawą ani śladu.'
(julio cortazar - gra w klasy)

blues.

sobota, 15 stycznia 2011

kilku dobrych chwil.


dworzec w oviedo, październikowy.
a kraków szary i senny, ale nic to. filmy daleko w noc w towarzystwie zacnym lubimy. śpiewanie o poranku również. i szarość niech się schowa.

trudno.

sobota, 8 stycznia 2011

wasn't ever obliged.


gibraltar. where the sunsets are breathtaking. ten przynajmniej był.
a dziś z trójki beirut odświeżył wspomnienia. mmm.

shrew.

sobota, 25 grudnia 2010

poniedziałek, 22 listopada 2010

previous motifs growing increasingly unclear.


galicja zdobyta. z uczuciami mieszanymi bardzo.
santiago i la coruña piękne. kiedyś tam wrócę.
pogoda fatalna. przez całe dwa dni łącznie jakieś 20 minut słońca, z czego 10 wypadło gdzieś po drodze i świeciło nam na autokar. poza tym głównie lało, przez co temperatura odczuwalna jeszcze niższa niż ta i tak niska na termometrze.
no i masowe wycieczki z programem w stylu godzina na santiago, 5 godzin na imprezę w santiago to niekoniecznie mój styl zwiedzania nowych miejsc. ale nic to, następny wyjazd tuż tuż, odbiję sobie.
a potem dom. coraz bliżej. już się cieszę.

homesick.

środa, 17 listopada 2010

tout disparaîtra mais.

'what is meant by 'reality'? it would seem to be something very erratic, very undependable - now to be found in a dusty road, now in a scrap of newspaper in the street, now a daffodil in the sun. it lights up a group in the room and stumps some casual saying. it overwhelms one walking home beneath the stars and makes the silent world more real than the world of speech - and then there it is again in an omnibus in the uproar of piccadilly. sometimes, too, it seems to dwell in shapes too far away for us to discern what their nature is. but whatever it touches, it fixes and makes permanent. that is what remains when the skin of the day has been cast into the hedge, that is what is left of past time and of our loves and hates.'
(virginia woolf, a room of one's own.)

des taxis pour les galaxies.

poniedziałek, 15 listopada 2010

and the song in my heart is a tune for the journeyman's tale.


w sobotę nas zaniosło do covadongi. a później nad pobliskie jeziora. widać zaśnieżone picos de europa. a wystarczy się odwrócić, żeby zobaczyć oddalony o niecałe 30 kilometrów ocean gdzieś w dole.

the water sustains me without even trying.